Lecz kiedy dojdzie do jakiegoś życiowego incydentu, tj. zawsze, kiedy Byt daje o sobie znać w historycznej albo anegdotycznej formie - np. włączając perłową mgłę i krzyk mew czy to w sen, czy w namiętność, czy wreszcie w zabójstwo - fala - nie słów, a jedynie właściwej im melodii - narzuca mi niezgrabną składnię. Szczególnie te przyprawiające o zawrót głowy metafory, niemające nic wspólnego z elegancką uprzejmością i logiczną jasnością francuskiego, powodują wkradanie się bizantyjskiej trwogi w moją duchowość lekkość i spokój. W tych momentach zdradzam francuski "dobry smak". Francuski "smak" jest aktem uprzejmości pomiędzy ludźmi, którzy posługują się tą samą retoryką - ogólną skarbnicą fraz i metafor z tego, co zostało przeczytane i opowiedziane przez ustabilizowane społeczeństwo. Chociaż "zmartwychwstaję" w języku francuskim od pięćdziesięciu lat aż do tej pory, to przyzwyczajenia zdobyte od francuskiego dobrego smaku nie zawsze wytrzymują, kiedy zabrzmi dawna melodia, utajona w mej pamięci, która powoli zaczęła już zapominać. Na powierzchnię tych "naczyń połączonych" wypływa dziwna mowa, sama w sobie obca - ani tutejsza, ani tamtejsza: monstrualna intymność z tą inną, która jeszcze we mnie jest. Na podobieństwo owych olbrzymów z ostatnich stron "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta, wznoszących się niczym przestrzenne ucieleśnienie minionych lat w ich dobrej bądź kiepskiej pamięci, ja też jestem swego rodzaju monstrum, powstałym z krzyżówki, też jestem jakąś hybrydą...
|
Naszą stronę odwiedziło: osób.